piątek, 22 marca 2013

Wilcze oczy...

      Premier właśnie powiedział, ze "nie będzie tolerować wyrzucania pieniędzy". Chodzi o LOT, nasza spółkę Skarbu Państwa, która od lat przynosi straty. Zabrzmiało groźnie. Już się wszyscy wystraszyli premiera i zabrali się ostro do roboty. Na 200... co tam, na 300 procent normy. 
      Jeśli mam być jednak szczery to nie zauważyłem by na kimś zrobiło to wrażenie. Ot takie jeszcze jedno straszonko. W zasadzie już od dawna większość ignoruje te pohukiwania.

      Tak przy okazji przypomniało mi sie jaki to premier był grożny w sprawie abonamentu RTV. Może warto przypomniec?
     
      Haracz ściągany z ludzi, archaiczny sposób finansowania mediów publicznych, ciężar, który urąga poczuciu przyzwoitości - to tylko niektóre określenia, jakimi premier Donald Tusk (54 l.) określał abonament radiowo-telewizyjny. W 2006 r. nawoływał nawet do tego, by go nie płacić. A teraz... Co nam mówił Tusk w sprawie abonamentu: Październik 2007 r. To nie jest telewizja publiczna Przestańmy udawać, że płacimy abonament na telewizję publiczną, a ona jest telewizją rządową. Będziemy chcieli wyegzekwować misyjność mediów. Będę zawsze wszystkim mówił kolegom z PO i PSL, że kto rządzi mediami publicznymi, przegrywa wybory. Chcę, żeby wybili sobie wreszcie z głowy to, że muszą być koniecznie w mediach publicznych. Ta ekipa zrobiła z telewizji publicznej rzecz najgorszą, mamy zwyrodnienie w ośrodkach regionalnych. Wszystkich, którzy tak drastycznie nadużyli mediów publicznych do własnych celów politycznych, czeka bardzo surowe rozliczenie. Nie wykluczam, że także w trybie karnym. Nie chcę straszyć prywatyzacją, lecz oczekuję od mediów publicznych misji. Listopad 2007 r. To wyłudzanie pieniędzy Wszystkie dotychczasowe starania, takie jak (...) instytucja abonamentu, mające prowadzić do ochrony mediów publicznych przed nadmiernym upolitycznieniem, okazały się wyłącznie instrumentami - mówię to z pełną odpowiedzialnością - wyłudzania pieniędzy od Polaków na rzecz budowania propagandowej machiny rządowej. Kwiecień 2008 r. Abonament to haracz Abonament radiowo-telewizyjny jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi; dlatego rząd będzie zabiegał o poparcie prezydenta i opozycji dla jego zniesienia. (...) Nie wyobrażam sobie jednak, aby w finale utrzymać ten niesprawiedliwy, a kosztowny system. (...) Mamy zbyt wiele informacji na temat nieracjonalnego wydawania pieniędzy publicznych, pieniędzy podatnika, jeśli chodzi o media publiczne. Maj 2008 r. To wyjątkowo obłudny system Chciałbym powiedzieć, że nie spoczniemy dopóty, dopóki nie zmienimy tego wyjątkowo obłudnego systemu narzucania haraczu Polakom szczególnie niezamożnym po to, by nieliczna grupa ludzi mogła korzystać z tego materialnie w sposób nieuzasadniony, poza jakąkolwiek kontrolą, i żeby niektórzy najbardziej ambitni politycy wykorzystywali te media publiczne we własnym interesie.



Pozdrawiam. Epistemon


P.S. Dzisiaj Polska - Ukraina. mam nadzieję, że coś pokarzemy.






środa, 20 marca 2013

W imię czego...?

Widok na Tatry z Gubałówki
      Uwielbiam góry. Są piękne o każdej porze roku. Tyle razy byliśmy tam z rodziną i za każdym razem chętnie wracamy. Piękne widoki, powietrze, szum wody. Świetny kontakt z przyrodą bardzo wewnętrznie mnie uspokaja. I pewnie wielu innych także.
      Tatry to najwyższe góry jakie mamy. Nie należą do najwyższych na świecie jednak nie ma chyba roku by ktoś nie zginął. A to lawina, a to ktoś odpadł od ściany. Tatry potrafią być groźne. 

Tatry
      A co dopiero Himalaje. Długie na ponad 2500km (prawie jak z Polski do Hiszpanii), szerokie na ponad 250km (1/3 Polski) i sięgające prawie 9km (4 razy wyższe od Tatr) licząc od poziomu morza oczywiście. Przy wysokości względnej to nieco ponad 4km w linii prostej. Gdyby Ziemie zmniejszyć do wielkości piłki tenisowej byłyby jedyna rzeczą, którą wyczulibyśmy opuszkami palców. Tam widoki muszą być piękne. Wiele bym dał by móc pojechać w te góry i rozkoszować się ich widokiem. To dopiero musi być potęga przyrody.

Himalaje z kosmosu
      Jednak przyznam się, ze słysząc o śmierci dwóch polskich himalaistów podczas wyprawy na Broad Peak zastanawiam się nad całym sensem takich wyczynów. Rozumiem tych co chcą być na danym szczycie jako pierwsi. To jeszcze do mnie przemawia. Lecz wszyscy następni to tylko powtórka. Żeby dodać sobie splendoru i chwały wymyślają rożne kombinacje: pierwsze wejście zimą, pierwsze wejście trasą wschodnią, zachodnią, północna-wschodnią, południowo-zachodnią, pierwsze powtórne wejście itd. Co by nie wymyślili będą już tylko powtarzać wyczyn tego pierwszego. Tak jak z kobieta. Pierwszy jest tylko jeden. Każdy następny może powiedzieć "pierwszy w kinie", "pierwszy w lesie", "pierwszy dwa razy pod rząd"... cokolwiek nie wymyśli i tak już jest kolejnym.
      Poza tym jak mówią "zdobyliśmy szczyt" to rozumiem, że od początku do końca jest to ICH zasługą. Tymczasem większość roboty odwalają za nich Szerpowie, którzy niosą prawie cały ekwipunek pod sam szczyt a zdobywcy idą ostatnie kilkaset metrów. Szerpom to oczywiście odpowiada bo z tego żyją i takie podejścia na 7500m to dla nich codzienność. Na sam Mount Everest w ostatniej dekadzie XXw. weszło prawie tysiąc osób. Nie mówię o tych co próbowali. Biznes się kręci.

Himalaje
      Zwolennicy himalaizmu i wspinaczek w ogóle powiedzą, ze to ich pasja, życie. Rozumiem. Niech będą teraz na tyle odważni i użyją tych argumentów w stosunku do żon i dzieci tych co zginęli. Czy ta pasja była tego warta. Czy rodziny zaginionych podzielają teraz tę pasję i są z niej dumni? Nie wiem.
      Wielu ma swoja hobby, czymś żyje. Nie rozumiem co może być podniecającego w ocieraniu się o śmierć. Dla mnie jest to totalny brak odpowiedzialności i egoizm. Rodzina nie istnieje, liczę się tylko ja. 
      Tak na marginesie francuski człowiek-pająk Alain Robert, który wspina się po wieżowcach w rożnych krajach jest z reguły aresztowany zaraz po wejściu lub wręcz w trakcie wspinaczki. Podawane powody są rożne lecz chodzi głownie o stwarzanie ryzyka. Z drugiej strony ludzi, którzy wspinają się na 8500m przy -45C, po ciemku i wietrze wiejącym ponad 100km/h określa się mianem bohaterów.

Himalaje
      Uwielbiam góry, nie rozumiem bezsensownych śmierci.


P.S. Poniżej górski szlak wycieczkowy - Chiny








niedziela, 10 marca 2013

Zima



      Zima powoli się kończy chociaż jeszcze czekają nas jej ataki. Coraz rzadsze, jednak pewnie dadzą nam się jeszcze we znaki.
      Zima to mróz, czerwone nosy, skostniałe palce, zaparowane okulary w autobusie i spóźnienia bo się dlużej ubieramy i samochody wolniej jeżdżą.
      Ale zima to też piękno, obrazy ze śniegu i lodu, czyste niebo, głęboka cisza, skrzypienie śniegu pod butami.
      W zasadzie wolę lato od zimy jednak ta piękna zima jest nie do opisania. To po prostu trzeba poczuć.

Pozdrawiam zimowo.

Najniższą temperaturę w Polsce zanotowano 9.02.1929 w Olecku. -42C

Najniższą temperaturę na świecie zanotowano na stacji Wostok (Antarktyka) 21.07.1983. -89,2C

Najszybszy spadek temperatury zanotowano w Browning USA. 24.01.1916 temperatura spadła w ciągu 24 godzin z +6,7C do -48,8C

Robiąc kostki lodu w zamrażarce wlewaj ciepłą wodę a nie zimną. Optymalna temperatura wody, z której chcemy uzyskać kostki lodu, wynosi ok. 35 stopni Celsjusza. Jednak do dziś nie jest jasne, które konkretnie zjawisko fizyczne odpowiada za ten fenomen.

Na środku jeziora woda zamarza później przez co lód w tym miejscu jest cieńszy niż przy brzegu.

Hipotermia to u ludzi dolegliwość, w wyniku której temperatura ciała spada poniżej 35 °C.

Pierwsze zimowe igrzyska olimpijskie rozegrano w 1924 w Chamonix, Francja.

Kiedy temperatura w ciągu dnia spada poniżej 7°C, należy założyć opony zimowe.

Jeśli na skutek przebywania na mrozie skóra zaczyna być zaczerwieniona i w miejscach zaczerwienionych staje się bolesna, można spodziewać się odmrożenia. Należy wtedy udać się do ciepłego pomieszczenia i delikatnie ogrzać miejsca przechłodzone. Natomiast bladość skóry i ustąpienie bólu świadczą już o jej odmrożeniu.

Nie wolno przekłuwać pęcherzy, masować i nacierać czymkolwiek odmrożonych okolic skóry oraz gwałtownie rozgrzewać odmrożonych części ciała, gdyż skóra w okolicy odmrożenia jest bardzo delikatna. Nie wolno także podawać poszkodowanemu alkoholu.

Większość kryształków śniegu jest płaska i ma po sześć, w przybliżeniu identycznych, ramion.
Przyczyna, dla których sześć niezależnie rosnących ramion kryształu przyjmuje identyczny kształt, a jednocześnie żadne dwa kryształki nie są identyczne, nie jest jeszcze w pełni zrozumiana.

Wilgotność śniegu padającego w Górach Skalistych Stanów Zjednoczonych może spadać do poziomu 3-5%, podczas gdy wilgotność śniegu w Alpach wynosi przeważnie ponad 15%. Śnieg sztuczny ma wilgotność ponad 35%.

Polska 1978/79. Ta zima była wyjątkowo śnieżna. W noc sylwestrową 1978 rozpoczęły się tak intensywne opady śniegu (na Dolnym Śląsku z początku był to deszcz), że wkrótce potem w styczniu 1979 sparaliżowany został cały kraj, brakowało surowców energetycznych. W większości miast komunikacja miejska nie funkcjonowała wcale lub w bardzo ograniczonym stopniu. Transport międzymiastowy również funkcjonował bardzo źle. Autobusy w niektórych okolicach jeździły w tunelach wykopanych w śniegu. Zamarznięte zwrotnice kolejowe i popękane w wyniku mrozów szyny spowodowały, że transport węgla do elektrociepłowni docierał wyjątkowo rzadko, a rozmrażanie tego, który udało się dowieźć, było bardzo utrudnione. Do odśnieżania torów i dróg skierowano żołnierzy i ciężki sprzęt wojskowy (m.in. czołgi, które swoimi gąsiennicami zrywały grubą warstwę zmrożonego i zbitego śniegu na drogach). W Polsce ta zima nie przyniosła wyjątkowo mroźnych miesięcy za wyjątkiem głównie północno-wschodniej części kraju, gdzie były 30-stopniowe mrozy oraz bardzo niskie średnie temperatury.

poniedziałek, 4 marca 2013

Stracone marzenia



      Kolejny przekręt, kolejna afera. Setki milionów złotych zniknęło. Tysiące ludzi oszukanych, pieniądze przyjęte i nieoddanie. Dramat wielu osób. 
      Amber Gold, piramida finansowa kolejna w naszym kraju, naszej Zielonej Wyspie. Młody, rzutki biznesmen z Gdańska zakłada firmę, która zajmuje się wszystkim. Skupuje złoto, oferuje lokaty na bardzo wysoki procent. I co ważne w początkowym okresie wypłaca dywidendy wiec jego wiarygodność rośnie w błyskawicznym tempie. Rozwija się bardzo szybko. Uruchamia nawet linie lotnicze, które oferują mega niskie ceny. Wychodzi na to, ze taniej jest polecieć do innego miasta niż jechać koleją czy samochodem. Cudowny sen, który się spełnia. Młody biznesmen ma samoloty, które na reklamach ciągną politycy jednej opcji. 

W Gdańsku Rębiechowie na imprezie OLT 12.12.2011 obecni byli prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, marszałek Mieczysław Struk oraz senator Roman Zaborowski. Wszyscy związani są z PO. Oni własnoręcznie zadbali o interesy oszusta Marcina P. Przeciągali na lotnisku samolot należący do firmy P. Akcji przyglądał się mentor Platformy Obywatelskiej, były prezydent Lech Wałęsa.
 
      Zaplecze wydaje się być bardzo mocne, nic nie może się wydarzyć. No, bo jak się może coś przydarzyć firmie, w której pracuje syn premiera. Najlepsza polisa ubezpieczeniowa. Tak dobra, ze można przez pierwsze miesiące działalności nawet nie mieć księgowości. Tak dobra, ze nie trzeba składać do Urzędu Skarbowego sprawozdań, nie trzeba płacić podatków, bo… US i tak się nie upominał. I po co? 

Z ustaleń RMF FM wynika, że kontrola resortu finansów w I Urzędzie Skarbowym w Gdańsku wykazała poważne uchybienia w związku ze sprawą Amber Gold. Spółka nie została umieszczona w systemie komputerowym, którego używają urzędy skarbowe w całym kraju. W praktyce, Marcin P. prowadził swoją działalność jak w raju podatkowym i nie musiał składać żadnych deklaracji.

Choć zgodnie z obowiązującym prawem po przeniesieniu przez Marcina P. dokumentów Amber Gold do I Urzędu Skarbowego w Gdańsku w listopadzie 2009 roku, powinien on zostać zarejestrowany w systemie najpóźniej do marca 2010, przez 16 miesięcy jego działalność nie figurowała w systemie komputerowym urzędu skarbowego.

W wyniku kontroli ustalono też, że firma Amber Gold Invest także nie była wprowadzona do systemu i działała w warunkach przypominających raj podatkowy przez 23 miesiące.

Teraz trwa wyjaśnianie, czy niewprowadzenie firm Marcina P. do systemu było błędem, czy celowym działaniem pracownika urzędu.

       Przecież urzędnicy odbija to sobie na piekarzu, co rozdawał za darmo chleb. Odbiją to sobie na kobiecie z kiosku, co zrobiła kopie ksero A4 bez paragonu fiskalnego. Strzeżcie się wszyscy przedsiębiorcy (szczególnie ci mali, jednoosobowi) jak się spóźnicie z zapłatą podatku. Za miesiąc upomnienie, później blokada konta, a jak nie pomoże to komornik. Żyjemy w końcu w państwie prawa. 
      Jednak nasz Amber Gold ma się dobrze. Nikt się nawet nie pyta skąd młody chłopak miał pieniądze na drogie limuzyny, najdroższe lokale no i najważniejsze: na założenie linii lotniczych. Nikt się nie pyta, NIKT. OLT po prostu pojawia się, lata ze wszystkich lotnisk a w mediach jest ich pełno. Kto na to wyłożył, kto prał (?) pieniądze, kto załatwił ślepotę urzędników skarbowych i służb bezpieczeństwa? Jedynie KNF cos tam napomykał ale było to takie cichutkie, ze premier myślał, ze to może jakaś mucha lata koło Stadionu Narodowego.

      I nagle coś się dzieje. Misterny układ wali się w przeciągu miesiąca. Mimo obietnic, konferencji prasowych samoloty nagle przestają latać a ludzie nie dostają swoich pieniędzy. Straty liczone są w setkach milionów złotych. Jak jest już tak głośno, ze pękają bębenki w uszach nagle nasze dzielne służby CBA, CBS, ABW, prokuratura, skarbówka dobierają się do pana Plichty. W takim starciu młody człowiek nie ma żadnych szans. Czyżby już zrobił swoje, przestał być potrzebny, pieniądze zostały uprane? Premier nagle z właściwym sobie uśmiechem odcina się od syna („to jest dorosły facet”), Plichta ląduje w areszcie, jego żona tez nie ma lekko. Pracowników OLT dotyka ostracyzm korporacyjny, są praktycznie bez szans na prace w LOT lub podobnych firmach. Majątek Amber jest licytowany. Komornicy, syndycy i inni likwidatorzy oraz wszelkie sępy już się szykują na wielkie przejęcie. Tylko zwykli ludzie cierpią i media powoli przygotowują ich, że pieniędzy raczej nie odzyskają. Sprawa powoli przycicha pojawiają się znacznie ważniejsze tematy: co z matką Madzi i czy Grodzka powinna być wicemarszałkiem sejmu? Generalnie piękna akcja, służby się spisały, premier był czujny a urzędy swoje odbiorą. W zasadzie modelowa akcja. Tylko dlaczego oprócz Plichty nikt nie został ukarany? Dlaczego naczelnik Urzędu Skarbowego nie poniósł zadanej odpowiedzialności? To samo zwierzchnicy służb wszelakich. Nikt nie poniósł żadnej odpowiedzialności. Żadnej!


      Nie mija parę miesięcy. Nasza duma narodowa LOT kupuje dwa Dreamlinery. Amerykańskie. Piękne. Marzenie. Jako pierwsi w Europie. Radość nie trwa długo. Ciągłe awarie uziemiają nasze maszyny. Złośliwi mówią, ze po to, aby więcej ludzi mogło je zwiedzić na lotnisku. Lecz nie o to chodzi. Zakupowi towarzyszyła prasa, telewizja, ważne osobistości. Słowem show jakich mało. PR na miarę Zielonej Wyspy. Jednak krótko potem wybuchła bomba. LOT bankrutem. Wyciąga do państwa rękę po dotacje, bagatela, MILIARD złotych. Na początek! Co się okazuje? LOT od czterech lat bankrutuje, przynosi straty. Kilkaset (100-200?) milionów złotych rocznie! Spółka Skarbu Państwa od kilku lat topi, marnuje, wyrzuca w błoto NASZE pieniądze. Na kwoty, przy których Amber Gold to pikuś. Maluteńki pikuś. Żeby przetrwać LOT prosi rząd o miliard złotych. W zasadzie jest to ukryte ultimatum „Musicie dać, bo padniemy”. 
      Pytanie skąd rząd ma wysupłać miliard złotych? Oczywiście z podatków, czyli naszych, moich i Twoich pieniędzy. Ktoś wyliczył, ze na podatnika to wyjdzie średnio 3000 złotych. I tu wychodzi cały absurd oraz fałsz tej sytuacji. Czy chcesz podatniku dać swoje pieniądze na firmę bankruta? Możesz nie chcieć, lecz jeśli rząd da to i tak jakby wyjął Ci z kieszeni 3000 złotych. Spytasz: jak to wyjął? Oczywiście masz racje, bo fizycznie nikt Ci reki do kieszeni nie włożył ani nie uszczuplił konta. Jednak ten miliard mógł pójść na szkoły, drogi albo na łatanie dziury budżetowej, która to właśnie łata nasz rząd podnosząc podatki.

      Pytanie co robiły służby specjalne jak w LOT-cie co roku znikały setki milionów już nie do odzyskania? Przy Amber Gold nie minęły dwa miesiące i już firmy nie ma.

      Pytanie gdzie był premier i minister skarbu? Przecież LOT to w zasadzie „ich” firma.

      Pytanie za co cały zarząd i rada pobierali wynagrodzenie po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie? Pieniądze szły z naszych podatków dla tego grona wzajemnej adoracji a ich obowiązkiem było takie zarządzanie spółka by przynosiła zysk.

      Pytanie dlaczego nikt z zarządu LOT nie wylądował w areszcie tak jak Plichta? Przecież skala defraudacji była znacznie większa i dotyczyła wszystkich podatników.

      Pytanie dlaczego rząd się zgodził wesprzeć czyli dać takie ogromne pieniądze dla LOT? Odpowiedz oczywista – ratujemy setki, jeśli nie tysiące miejsc pracy. Jednak zastanówmy się trochę i wyobraźmy sobie pewna rzecz. Otóż pani Krysia prowadząca osiedlowy spożywczak, w którym pracuje pięć osób ledwo wiąże koniec z końcem. Wiadomo, ciężkie czasy. Od jakiegoś czasu jest pod kreską. Postanawia wiec pójść do pana premiera by dał jej dwieście tysięcy złotych na przetrwanie. W końcu LOT dostał. Czy premier jej da? Śmiem wątpić. W końcu nie można porównywać LOTu i spożywczaka pani Krysi. Tu pięć osób, a tam dwa tysiące. Pani Krysi nie pozostaje nic innego jak żebrać w bankach o kolejny kredyt, który może dostanie. 
      Jest tu jednak pewna rzecz, na która warto zwrócić uwagę. Takich spożywczaków jak pani Krysi zamknęło się w 2012 roku ponad cztery tysiące. Nawet jeśli pracowało w każdym piec osób to mówimy o utracie pracy przez 20,000 osób. To znacznie więcej niż zatrudnia LOT. I nawet jeśli każdy z tych sklepików dostałby w prezencie od premiera po dwieście tysięcy złotych to i tak by wyszło osiemset milionów, czyli mniej niż dostał sam LOT.

      Jedyna wspólna rzecz jaka łączy dwie opisane tutaj firmy to litery w ich nazwach. Reszta to dwa światy. Do którego trzeba należeć by żyło się lepiej?


„Money talks and bullshit walks” jak mawiał Danny de Vito do swojego brata bliźniaka Arnolda. Coś w tym jest.



Srebrna Justynka

      ASTMATYCZNE MISTRZOSTWA ŚWIATA W NARCIARSTWIE BIEGOWYM ZA NAMI. CZAS PODSUMOWAŃ, A SĄ ONE ZDUMIEWAJĄCE. Sprint- wygrana Bjergen- ASTMATYCZKA, w sumie - na podium 2 chore, bieg łączony- pierwsze 4 miejsca zajęły norweskie astmatyczki - wygrana Bjergen; 10 km łyżwą- wygrana Johaug- astmatyczki, na podium również chora na astmę Bjergen, poza tym czołówka astmatyczek , sztafeta- wygrana norweskich astmatyczek ,za nimi szwedzkie również chore, 30 wygrana astmatyczki Bjergen [prócz Kowalczyk] pozostałe także chore. Mężczyźni; bieg łączony- wygrana Colonii- astmatyka , za nim Norwedzy chorzy na astmę, 15km łyżwą- wygrana Northuga- astmatyka, sztafeta- wygrana Norwegów- astmatyków. Zastanawiam się czy nie trzeba by było na następne MŚ zorganizować dla chorych mistrzów jakiegoś sanatorium pod trasami biegowymi byłoby to bardzo pożyteczne i pouczające. Dzisiaj koniec tej groteski rozgrywającej się na oczach całego świata i za aprobatą sportowych władz.


Bjoergen i Johaug

Bjoergen i Kowalczyk

Sami Swoi...



Podsumowanie pierwszej kadencji Donalda Tuska. Tekst FAKT-u z początku drugiej kadencji PO:

Miliony złotych na nagrody dla urzędników Donalda Tuska. Podsumowanie “taniego” państwa minionej kadencji
Czy się stoi, czy się leży, nagroda i tak się należy – z takiego założenia mogli wychodzić ministerialni urzędnicy, którym rząd nie szczędził pieniędzy na dodatki do pensji – czytamy w tabloidzie „Fakt”. Chociaż bulwarówki są źródłem, które należy traktować z dystansem to w tym przypadku trudno przyczepić się do wyliczeń gazety. „Fakt” podsumował minioną kadencję rządu w kontekście praktycznej realizacji obietnicy Donalda Tuska budowy taniego państwa. Gazeta skoncentrowała się na obliczeniu dodatków, jakie poszczególni ministrowie przyznawali swoim urzędnikom.
Rekordzistą okazał się Cezary Grabarczyk, za którego kadencji 950 pracowników resortu infrastruktury otrzymało łącznie 48,5 mln złotych samych tylko nagród i premii! To średnio dodatkowy tysiąc złotych do każdej pensji dla każdego podwładnego przez 4 lata! Oczywiście w praktyce wyżej postawieni urzędnicy otrzymywali wyższe premie niż szeregowi urzędnicy ministerstwa, które w swojej domenie wykazało się szczególną nieudolnością. Hojną szefową okazała się również Ewa Kopacz, która w gabinecie Donalda Tuska kierowała resortem zdrowia. Średnio każdy z jej 500 podwładnych otrzymywał prawie 200 zł premii co miesiąc (ministerstwo przeznaczyło na nagrody 4.707.532 zł w ciągu całej kadencji). Gest miał również Radosław Sikorski, który szefując Ministerstwu Spraw Zagranicznych aż 60.255.490 zł przeznaczył na premie i nagrody (średnio 250 zł miesięcznie dla każdego z pokaźnej armii urzędników). Wyjątkowo dobrze wiodło się również podwładnym ministra Skarbu Państwa, Aleksandra Grada. 15.008.221 zł wydane na premie w ciągu 4 lat przełożyło się na średnio 408 zł do każdej urzędniczej pensji. O wyjątkowym szczęściu mogli również mówić pracownicy Ministerstwa Finansów. Jan Vincent Rostowski przeznaczył na dodatki 79 963 946 zł podatników (średnio 660 zł zł nagrody do każdej pensji, każdego miesiąca). Patrząc na powyższe sumy warto pamiętać, że w 2011 roku zarobki w administracji publicznej były o 23% wyższe niż w sektorze prywatnym (GUS).
Oczywiście trudno dziwić się członkom gabinetu Donalda Tuska. Mieli oni doskonały przykład w osobie swojego szefa. Przypomnijmy, że przez większość minionej kadencji (od 11.2007 do 03.2011 r.) premier latał rządowym samolotem do domu i z powrotem przynajmniej 285 razy czyli średnio 7 razy w miesiącu. Podatników kosztowało to ok. 6 mln złotych. Być może nie czepialibyśmy się przywilejów, w których lubuje się przecież każda władza gdyby nie były one podszyte hipokryzją. Kontekst dla urzędniczego rozpasania podczas minionej kadencji stanowił fragment expose premiera z 2007 roku: “Chciałbym, żebyśmy powrócili do idei prostej. Idei taniego państwa. Chciałbym państwa zapewnić, że te przywileje materialne, przywileje władzy przestaną drażnić Polaków, bo znikną”. Ponieważ kontekst dla obecnej kadencji rządu stanowi hasło „Polska w budowie” (budowa = wydatki, wydatki, wydatki…) to tylko nadmieniamy, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy premier 11 razy pokonał trasę Warszawa – Gdańsk rządowym samolotem. Koszt godziny lotu to ponad 11.000 złotych (łączny koszt weekendowych wypadów do domu Donalda Tuska to 120.000 zł).


P.S. To po ile dzisiaj benzyna?

niedziela, 3 marca 2013

Boże dodaj mi sił...



      Nasze pociechy. Te młode i te starsze. Mówiąc starsze mam na myśli nastoletnia młodzież. Niesamowite ile radości może przynieść Twoje nastoletnie dziecko i jednocześnie doprowadzić Cie na skraj wyczerpania nerwowego.

      Nasi znajomi, którzy w wychowaniu dzieci kilka lat do przodu opowiadali nam historie o swoich dzieciach, córkach i synach: 
- Nie chce się w ogóle uczyć
- Nie chce żadnej pomocy
- Mój syn ma już prawie 16-cie lat i prawie się do nas nie odzywa
- Wszystko wie najlepiej
- „Jesteście do bani!”
- „To po co mnie rodziłaś?”
- „Sam se poradzę!”
- „Nie wtrącajcie się!”
Opowiadali o swoich dzieciach nawet w miarę spokojnie bez jakiejś złości czy nienawiści. Czasami nawet się uśmiechali tak trochę z pobłażaniem.
- Ale maja z nimi jazdę – myślałem słuchając tego wszystkiego. - Dobrze, ze moje dzieci jakieś takie spokojniejsze. Byłem nawet z nich dumny.

      
      Nadszedł ten dzień. Mój najstarszy syn skończył 6-sta klasę podstawówki. Świadectwo całkiem dobre. Gimnazjum wybrane, papiery złożone. Część klasy tez będzie tam chodzić wiec spokój totalny. W zasadzie będzie tak samo tylko w innym miejscu. Nawet bliżej domu. Zaczął się rok szkolny i nie wiadomo kiedy świeżo upieczony gimnazjalista pokazał pazurki. Już nie jesteśmy fajnymi rodzicami. Nieważne, ze staramy się by milo wspominali dzieciństwo – Fajne wakacje, ferie, wyjścia do restauracji, wspólne oglądanie filmów. Nie. „U nas w domu jest kiepsko. Arek to ma fajnie bo…” i tu wyliczanka. „Jego rodzice super nie to co wy”, „Mama Marka robi fajne obiady, takie smaczne, ze wszystko chce się zjeść”. Po takich tekstach tylko strzelić sobie w głowę bo krytyka totalna. Długie rozmowy z żona co robimy źle? Co się dzieje? Taka nagła zmiana? Zaczęło się szperanie w sieci głównie hasło „bunt nastolatka” i przyznam, ze uspokoiliśmy się trochę. Jeszcze większa pociecha były rozmowy kolegów z najstarszym synem. Dosyć często zdarza się, ze nocują u nas w domu, żeby się mogli dłużej razem bawić czy robić coś wspólnie. Ich teksty podsłuchane niechcący „Twój tata jest super bo mój to…” czy wręcz bezpośrednio do nas „Pani obiady to poezja smaku” (kolega syna z I-wszej gimnazjum) napełniły nasze dusze optymizmem. Doszliśmy do wniosku, ze po prostu tak już musi być.    
      Dokładnie pamiętam, kiedy najstarszy syn przesadzał, moim zdaniem, i szykowałem się by go doprowadzić do porządku. –Daj mu spokój skarbie. On taki jest. – ten tekst żony nie za bardzo mi odpowiadał. Co to znaczy „On taki jest”? Niestety moje próby „wychowania” przynosiły mizerny skutek. Żadne kary, szlabany. Koniec był zawsze taki sam -Ale jesteś beznadziejny (bądź głupi, w zależności od humoru). Okazało się w końcu, ze intuicja żony jest niezastąpiona. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą. Pozostało odpuścić. Do pewnych granic oczywiście. 
      Nie wkurzam się już (w środku czasem tak) jak widzę bajzel w pokoju syna. Widocznie tak chce. Nie cisnę z lekcjami tak bardzo. W sumie jak ja byłem w siódmej klasie to rodzice nie szperali mi tak po teczce i zeszytach. Nie przyjmuje tak bardzo do siebie gdy słyszę jakim to złym ojcem jestem. Mija chwila, może jakieś przemyślenia u syna i za chwile słyszę – Tato zobacz,… i tu jest nawiązanie kontaktu, bardzo miłego. Temat nieważny. Ważne , ze rozmawiamy i jest fajnie. 
      Podobno około 17-go roku życia ten stan trochę mija. Mam wiec cztery lata takiej huśtawki. Wszystko to spowodowało u mnie jedna rzecz. Zacząłem zastanawiać się nad sobą. Tym teraźniejszym i tym wcześniejszym. Czy ja byłem inny? Czy mnie rodzice nie wkurzali? Czy nie chciałem siedzieć sam w pokoju? Czy nie chciałem żeby dali mi spokój bo sam dam rade? Tak sobie myślę i wychodzi mi, ze właśnie taki byłem. Więc może tak musi być? Taki jest ten świat i natura a natury nie da się oszukać jak mawiali w „Seksmisji”. 
      Efekt jest taki, że teraz sam opowiadam innym o moim nastoletnim synu i naszych relacjach. Mowie to z uśmiechem i pełną akceptacją. Nie wszyscy mnie rozumieją, szczególnie ci, którzy nie mają dzieci lub mają młodsze. Ale ja rozumiem, że mogą nie rozumieć.

piątek, 1 marca 2013

Piramida Absurdu cz.2



      Poza tym pomyślmy co by było gdyby statystyczny Kowalski chciał ubezpieczyć się sam. Załóżmy, ze pracuje od 27-go do 67-go roku życia. Nie płaci nic na ZUS tylko sam odkłada na naprawdę swoje konto. Rządowe statystyki mówią, że średnia pensja w Polsce to ok. 3600zł. To znaczy, że średnie składki emerytalne to 703,08 zł miesięcznie - procent składki emerytalnej do ZUS jest stały, określony ustawowo. Czyli Kowalski miesięcznie odkłada 700zl. Po roku ma już 8400zl. Po 40-stu latach odkładania miałby 40x8400zl=336000zl. Wyliczenie bardzo uproszczone ponieważ nie uwzględnia oprocentowania składki Kowalskiego ani jej indeksacji. Gdyby jednak uwzględnić te dwa czynniki to Kowalski po 40-stu latach miałby około miliona złotych na koncie. Tak na start w wieku 67-miu lat. Co ważne wyodrębniona tutaj jest tylko składka emerytalna. Zdrowotna i chorobowa Kowalski płaciłby normalnie tak wiec leczyć się i chorować mógłby teoretycznie za darmo. Gwarantuje mu to zresztą konstytucja. 
      I jeszcze bardzo ważna rzecz. Oszczędności Kowalskiego nie przepadną w razie jego śmierci na emeryturze ani w jakimkolwiek momencie przed nią. Po prostu zapisze na kogoś odłożone przez siebie pieniądze. W ZUS niestety tak nie ma. Dla piramidy Zusowskiej idealny członek to taki, który płaci składki, najlepiej wysokie, a potem odbiera je bardzo krotko. A najlepiej wcale czyli po prostu umrze. Wracając do naszego Kowalskiego, który wg GUS będzie żyć 72 lata to będzie on miał 5 lat na wydanie miliona złotych. Czyli 200,000zl na rok czyli 16,666zl na miesiąc. I TO dopiero można nazwać kontem Kowalskiego na które sobie odkładał. 

      Oczywiście nasze składki do ZUS musza być przez kogoś obsługiwane. Idąc za Wikipedią „W skład ZUS wchodzi Centrala Zakładu, 43 oddziały, 214 inspektoratów oraz 68 biur terenowych.
W 2011 przeciętne zatrudnienie w ZUS w przeliczeniu na pełne etaty wyniosło 46 231 osób. Średnie miesięczne wynagrodzenie brutto w Centrali Zakładu wyniosło 5975 zł, a w oddziałach ZUS 3519 zł”. Czyli licząc średnio 4000zl pensji dla ponad 46000 osób to da nam miesięcznie 184 miliony złotych samych pensji MIESIECZNIE! Tylko za to, ze weźmie się pieniądze od innych i wyplaci drugim. Nie licząc oczywiście drogich pałaców, przepraszam siedzib ZUS, samochodów służbowych, telefonów, komputerów, wyjazdów szkoleniowych, premii i innych dodatków. A propos pałaców ZUS. Idąc także za Wikipedią „W 1999 w wyniku transakcji z firmą "Infolex" łódzki oddział ZUS kupił za 25 milionów złotych biurowiec i grunty, podczas gdy szacunkowa wartość nieruchomości wynosiła ok. 11 mln. Prokuratura wszczęła śledztwo i w wyniku procesu 11 lipca 2008 łódzki sąd rejonowy skazał byłego dyrektora oddziału łódzkiego ZUS Bolesława Parzyjagłę na wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat za działanie na szkodę ZUS i narażenie go na stratę 14,5 mln zł. Liczne kontrowersje wokół ZUS-u budzi fakt, iż zarządy niektórych oddziałów ZUS podejmowały się budowania nowych siedzib zakładu, których koszty pochłaniały wiele milionów złotych (tzw. "pałace ZUS"). Na przykład oddział ZUS w Wałbrzychu argumentował, że "czystą oszczędnością" jest budowa nowej siedziby za 40 mln zł, co przy rocznej cenie wynajmu dotychczasowych biur wynoszącej 200 tys. zł wystarczyłoby na 200 lat wynajmu.”

ZUS Białystok

ZUS Gorzów

ZUS Lublin

ZUS Wodzisław

ZUS Łódź
 
      Kto zajmie się lepiej moimi pieniędzmi niż ja sam? Nikt.

Pozdrawiam, Epistemon



Wpis jednego z forumowiczów:

Piramida finansowa Tuska i Rostowskiego. Dzisiejsi dwudziesto, trzydziesto i czterdziestolatkowie sfinansują obecnych emerytów a sami będą mieć nikłe szanse na godną emeryturę. Dlaczego? Otóż system OFE miał w przyszłości zapewnić z jednej strony odciążenie ZUSu w wypłacie emerytur, z drugiej część pieniędzy zgromadzonych w OFE miała pozostać poza wpływem polityków. Wypłata bieżących emerytur miała być finansowana z prywatyzacji. Niestety majątek narodowy wyprzedano pośpiesznie za grosze a środki z jego sprzedaży zostały przejedzone przez rosnącą w szybkim tempie administracje (Mirów, Rychów, Zbychów również). W ubiegłym roku, żeby "zapewnić Polakom godne emerytury" rząd zmienił proporcje składki emerytalnej (19,52%) odciąganej z naszych wynagrodzeń w następujący sposób - zmniejszył kwotę trafiającą do OFE z 7,3% naszego wynagrodzenia do 2,3%.
       Przed zmianą ZUS odpowiadał za wypłatę naszej przyszłej emerytury w około 63 % a OFE w 37% (7,3/19,52). Po zmianie Zus odpowiada za 88% naszej przyszłej emerytury zaś OFE za niespełna 12% (2,3/19,52).
       Efektem powyższych zmian jest konieczność znacznego podniesienia wieku emerytalnego (67 lat to dopiero początek) i dofinansowania ZUSu przez nasze środki zgromadzone w OFE (w sposób opisany w artykule), aby system emerytalny (jeśli tak go można jeszcze nazwać) zachował w przyszłości zdolność do wypłaty świadczeń.
       Dlaczego rząd zdecydował się w ubiegłym roku na tak niekorzystne dla Polaków decyzje? - Odpowiedź jest prosta - zmniejszenie składki przekazywanej do OFE było jednym z elementów (oprócz manipulowania kursem PLN i kreatywnej księgowości Rostowskiego), pozwalającym na unikniecie przekroczenia 55% progu ostrożnościowego długu publicznego w relacji do PKB, oznaczające konieczność znacznych cięć budżetowych i to w roku wyborczym.
Głodowe emerytury lub ich brak i praca do późnej starości to cena, jaką płaci polskie społeczeństwo za sukces wyborczy Tuska, Pawlaka i całej reszty z PO i PSL. Nie zapomnijcie o tym przy następnych wyborach i nie dajcie się omamić PRowcom i usłużnym wobec rządu mediom.”